Zamów
konsultację
konsultację
Buty trailowe Hoka Tecton X – cóż mogę o nich powiedzieć, na pewno jest to model, na jaki czekałem. Nowe technologie dotarły również do sektora trailowego. Tecton X posiada dwie równoległe płytki karbonowe i jednocześnie jest dedykowany biegom terenowym – rewelacja. Model ten oferuje doskonały stosunek wagi do amortyzacji. Jak już wspomniałem ułożenie płytek karbonowych w tym modelu jest dosyć specyficzne i raczej rzadziej spotykane, gdyż większość modeli na rynku posiada jedną pełnowymiarową płytkę z włókna węglowego. Takie umiejscowienie płytek ma za zadanie zmniejszyć sztywność buta, ułatwiając przy tym poruszanie się w nierównym terenie. W tym modelu znajdziemy także lekką i sprężystą piankę Eva oraz podeszwę środkową PROFLY-X™.
Opinie na temat dynamiki tego buta są bardzo różne, jak dla mnie but daje odczuwalny zwrot energii, zapewniając przy tym świetną dynamikę. Odnośnie cholewki – wykonana z żakardowej siateczki, wzmocniona na samym czubku buta. Lekko i przewiewnie. Podeszwa z gumy Vibram Megagrip w technologii Litebase, która pozwala obniżyć jej wagę, posiada 4mm kołki. Nie jest to zdecydowanie bieżnik na trudne i błotniste warunki, ale za to świetnie sprawdzi się na ubitych szutrach czy ścieżkach leśnych. Niski bieżnik daje również dużo większy komfort na asfalcie w przypadku, kiedy trasa treningu lub zawodów jest zróżnicowana. Co do ich przyczepności w warunkach stricte górskich, to jeszcze nie miałem okazji poddać ich szczegółowej analizie. Charakterystyczny dla większości biegowych modeli Hoka, 5mm drop, pozwala na sprawne i naturalne przetaczanie. Jeśli miałbym opisać je w jednym, zdaniu, brzmiałoby ono tak: „Sztywne, a miękkie z odpowiednim balansem pomiędzy elastycznością, a stabilnością”.
Wystartowałem w nich w biegu na 50 km i śmiało mogę powiedzieć, że lepszych butów trailowych do tej pory nie miałem. Są lekkie, a przy tym sztywne, co w przypadku urwania kilku sekund ma niemałe znaczenie, bowiem przy szybkich i mało technicznych trasach często liczy się każdy gram. Przyczepność moim zdaniem bardzo dobra, ale nie ma się co dziwić skoro Vibram to włoska marka, która słynie z doskonałych parametrów wytrzymałości, trakcji i wspomnianej przyczepności. Buty zostały przetestowane zarówno w śniegu, mokrej i suchej nawierzchni, oraz błocie. Na suchej nawierzchni momentami miałem wrażenie, że wręcz kleje się do podłoża, natomiast w miejscach gdzie pojawiał się lód bywało różnie, natomiast pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Jestem dość wymagającym sportowcem i buty muszą być naprawdę dobre, żebym ocenił je pozytywnie – te są, bez dwóch zdań! Stabilne i elastyczne, pozwalają na osiągnięcie maksymalnej szybkości w biegach trailowych.
Zapomniałem dodać jedną z ważniejszych w moim odczuciu rzeczy, a mianowicie Hoka Tecton X mają nieco szerszą, przednią część buta niż inne modele. W moim przypadku sprawdza się to na dłuższych startach, kiedy stopa może nieco puchnąć. Ogólne wrażenia po starcie na 50km w Hoka Tecton X – zero otarć, bólu, schodzących paznokci, a przy tym zwycięstwo i rekord trasy.
Jestem bardzo ciekawy kolejnych wersji, które wkrótce się pojawią, a mianowicie Hoka Tecton X2. But ten naprawdę nie potrzebuje zbyt dużego upgrad’u, żeby określić go mianem idealnego.
Lipiec rozpocząłem od służbowego pobytu w Trójmieście przebiegłem trasę Ultra Way 22k wiodącą przez Trójmiejski Park Krajobrazowy. Trening wyszedł całkiem nieźle, bo około 23k w 1:46h. Kolejnego dnia już na Bydgoskim Parku Przemysłowym wpadła poranna dyszka w 43:46. To były takie dwa Easy Day po jednym treningu. Potem było już tylko ciężej.
Sobota zaczęła się od luźnych 30k w Puszczy Bydgoskiej, a skończyła jeszcze bardziej luźną szóstką na Parku Przemysłowym. W niedzielę trening 18×500 65’ było mocno, dlatego potem już tylko czill. Kolejny tydzień był jeszcze bardziej aktywny. Z ciekawszych treningów – 6 lipca poranny rower 30k plus mocniejsze bieganie 5k+3k+1k p. 1k (11k po 3:37). To była totalna kumulacja zmęczenia i konkretny zgon. Trening głowy i charakteru. Lipiec różnił się od poprzednich miesięcy pod kilkoma względami. Po pierwsze objętość treningowa 685km samego biegania to w porównaniu z zeszłorocznym lipcem, blisko połowa więcej. Po drugie samopoczucie, które w lipcu było wręcz idealne, a po trzecie tak często zapomniany relaks. Muszę przyznać, że w tym miesiącu, jak nigdy wcześniej potrafiłem znaleźć czas na totalny relaks, nawet na kilka dni udało się odciąć nieco od social mediów, co w moim przypadku graniczy z cudem.
9,10,11 lipca zawitałem do Szczecina w celach służbowych. Praca pracą, ale trening trzeba wykonać. 12k w tempie 3:30 z Michałem Oliwą weszło tak pięknie, że łydki czułem całą noc. Dodam, że w trakcie złapała nas straszna ulewa i dokończenie treningu było dużym wyzwaniem. W takich momentach uświadamiam sobie, że trening w towarzystwie zdecydowanie ma znaczenie. Samemu ciężko się zmotywować w takich warunkach, a co dwóch „wariatów biegowych” to nie jeden. Po powrocie ze Szczecina 17k w tempie 4:39 i dużo, dużo snu. 12 lipca Morning Run + przyspieszenia na segmentach w Puszczy, a popołudniu dyszka w Jeleniej Górze. Tak, tak znowu krótki wypad w góry. Wychodzę z założenia, że „Podróże to jedyna rzecz na którą wydajemy pieniądze, a stajemy się bogatsi.” I tyczy się to zarówno wielkich podróży jak i tych małych. Każda niesie za sobą masę przeżyć, nowych doświadczeń, cudownych widoków, miłych chwil no i co najważniejsze dobrych treningów.
We wtorek trzynastego z samego rana – dobrze, że nie piątek, 35k na Śnieżkę, potem kąpiel, obiadek, delikatny odpoczynek i o 17:00 40k rowerowej frajdy. Środa pod tytułem „ciężkie nogi”, udało się jednak zaliczyć pofałdowaną trasę pod Chojnikiem 10×1’/1’. Pod wieczór wpadłem na pomysł, by zrobić mocny trening wbiegając 4 razy pod Petrovą boude co dało łącznie 29k, ponad 2000m przewyższenia. Zmodyfikowałem trening do 3 razy i było to blisko 3h treningu – kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Po takim treningu jedyne o czym myślałem, to schłodzić się w wodospadzie. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Dlatego tak bardzo kocham bieganie po górach. Góry to wolność, cudowne widoki i każdorazowo nowe doświadczenie. Mógłbym tutaj zamieszkać.
Nie byłbym sobą, gdybym wieczorem nie ruszył na kolejny trening BNP BC2 – 6,2k tempo 3:26, tym razem na stadionie. Tak, tak wiem dużo trenuję, ale treningi są dla mnie, jak mycie zębów, nie myślę o nich po prostu to robię – decyzja została podjęta. Po takim dniu należała się dobra kawa i smaczne ciacho. Mało kto wie, że jestem niezłym łasuchem. W ostatnim dniu pobytu w Jeleniej Górze podbieg na Mała Upa, co prawda to już któryś raz z kolei, natomiast zdobyte dwie koronki na Strava pokazują, że jest coraz lepiej. Kolejnego dnia treningowy półmaraton w Duszniki- Zdrój na totalnie luźnej nodze. Z tak przepracowanego tygodnia byłem mega zadowolony, dlatego wróciwszy do Bydgoszczy w niedzielę rano wpadło 55k rowerowej przejażdżki do Chrośnej, a na dobranoc spokojne 8k w tempie 4:40.
Dwa dni w domu i już mnie nosiło na wyjazd – uwielbiam to moje życie na walizkach. Ponownie padło na Trójmiasto, kolejny raz pokonałem trasę Ultra Way 22k, tym razem w towarzystwie lokalnych przewodników z Piotrem Bętkowskim na czele. Dzień później z samego rana BC2 z Benkiem i człowiek o 8 rano był już po robocie. Kolejne kilka dni to urlop spędzony w gronie rodzinnym i mój totalny reset. Oczywiście treningi były, bo bez tego ani rusz, ale w większości odpoczynek i czill. Tego mi było trzeba. Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy, tak tez było z moim urlopem. Po powrocie zrobiłem dwa treningi po 8k (I – 3:27/km; II – 4:07/km). Co prawda plan był trochę inny, ale pogoda mnie zabiła. Zdecydowanie muszę złapać trochę świeżości.
Ostatnie dni lipca spędziłem w moich ukochanych Karkonoszach. Ah, jak ja lubię tam być. Kawa, góry, przygoda – nic więcej mi nie potrzeba. Przez 3 dni pobytu w górach zrobiłem 7h biegania, w tym przypadku to jakieś 73km. Wyjazd krótki, ale intensywny. Góry mnie inspirują, wyciszają i ładują pozytywną energią. Nie do końca jestem w stanie to opisać słowami, ale myślę, że wiecie o co mi chodzi.
Reasumując, lipiec to do tej pory najlepszy dla mnie miesiąc, zarówno pod kątem treningowym, jak i prywatnym. Zobaczymy, co przyniesie sierpień…
Czerwiec zacząłem od BC3 – 10km. Po drugim kilometrze wiedziałem, że to będzie ciężki dzień. Kumulacja zmęczenia dawała o sobie znać. Plan był BNP i kontrolowane przejście z BC2 na BC3 – 12 km. Tydzień wcześniej 10 km na dużo świeższych nogach zwiastowało dosyć prosty trening. Tętno bardzo wysokie, szkoda, że bez pomiaru kwasu. Tak więc rozpocząłem miesiąc dyszką po 3:31/km, a następnego dnia już byłem w moich ukochanych Karkonoszach.
Czerwiec jest dla mnie dość intensywnym okresem. To przede wszystkim koncentracja na treningu specyficznym w ramach BPS (Bezpośredniego Przygotowania Startowego). Udział w #Biegu Frassatiego miał być zwieńczeniem całej pracy, jaką wykonałem na przestrzeni ostatnich miesięcy. Nie będę ściemniać – bywało różnie, zwłaszcza, gdy tętno pokazywało wysokie liczby, przez upały, nie mogłem spać, czułem nawet delikatny stres. Miałem jednak poczucie, że najgorsze za mną, a czerwiec zacząłem naprawdę bardzo dobrze. Nie spodziewałem się już gwałtownego wzrostu formy, raczej na zbieranie owoców wcześniej wykonanej pracy. Nie widziałem sensu narzucania sobie zbyt dużych obciążeń, by nie doprowadzić do kontuzji, ale nie zamierzałem też zbytnio luzować. Moja uwaga skupiona była głównie na regeneracji, rozciąganiu i odpowiedniej ilości snu.
Podczas 5 dniowego pobytu w górach zrobiłem 86k na biegowo i ponad 82k na rowerze. Łączny czas treningów wyniósł 11h. Czas wykorzystany w pełni, przy czym, jak wspomniałem wcześniej dbałem o odpowiednią regenerację i ilość snu. Równowaga zachowana. Na koniec wyjazdu intensywne up na Mała Upa. Po powrocie do Bydgoszczy ciąg dalszy bezpośredniego przygotowania pod bieg, który nadchodził wielkimi krokami. Dalej nie zwiększałem apetytu na ciężkie treningi, ani nie zwalniałem tempa, jedynie starałem się utrzymać formę, która była według mnie wystarczająca, by powalczyć o podium w zaplanowanym na 19 czerwca biegu.
11 czerwca to Speedway z Szymon Woźniak – 60k rowerowej przejażdżki totalnie mnie odprężyła. Nie ma to jak dobry trening w dobrym towarzystwie. Od razu człowiek nabiera pozytywnej energii. Następnego dnia wpadła piętnastka EASY RUN po 4:30/km. Jakaś taka ciężka noga była, w trakcie złapała mnie ulewa, przez cały trening mocny wiatr. W Polsce tak już jest z pogodą, że jednego dnia upał i słoneczko, a drugiego ulewa i silny wiatr. W planach na 13-sty dzień czerwca było trochę mocniejsze bieganie po segmencie w Puszczy, które oprócz Koronki na STRAVA dało mi poczucie, że jestem w dobrej formie.
Doprawdy nie wiem jak to możliwe, że w tym roku czas leci jak szalony. Został tydzień do Startu, a ja nie wiem kiedy to zleciało. Na tydzień przed zawodami staram się już mocno wyciszyć i skupić na przygotowaniu mentalnym. Trenowałem nieco lżej, natomiast aż do soboty żadnego dnia nie pozostawiłem bez treningu. Nadeszła chwila, by sprawdzić czy moja ciężka praca oraz determinacja przyniesie rezultaty (całkiem nieskromnie powiem, że liczyłem na podium).
Pierwsza konkretna gleba na biegu górskim zaliczona. Nie pamiętam, żebym się tak kiedykolwiek wyj… przepraszam, przewrócił. Oczywiście zwycięstwo rekompensuje ból i straty w sprzęcie, ale od początku. 19 czerwca Międzybrodzie Bialskie 28 stopni w cieniu i ja gotowy do startu. W zasadzie wszystko było, jak trzeba. Czułem, że jestem dobrze przygotowany i chcę dać z siebie wszystko. Tak też się stało, co prawda nie prowadziłem od samego początku, natomiast od początku biegłem w czołówce. Na 2km przed metą miałem wypadek, nie wiem ile metrów poleciałem i jak udało mi się tak szybko pozbierać. Kiedy wbiegłem na metę poczułem nie tylko niesamowitą radość i satysfakcję będąc zwycięzcą, ale też ogromny ból całego ciała od stóp, po żebra. Tak obolały nie byłem nigdy. Ból bólem, ale jaka satysfakcja, że praca, którą włożyłem na treningach oddała na zawodach.
Dwa dni po zawodach wpadł fajny trening rowerowy blisko 90 k w niecałe 3h, a na koniec dnia spokojne 11k wokół swojego „podwórka”. Praktycznie cały tydzień robiłem dziennie dwie jednostki treningowe, z czego jestem mega zadowolony. 25 czerwca przerobione 20k – dobrze się biegło, noga podawała. Temperatura trochę spadła i co prawda odczuwalna wilgoć była spora, ale to nie stanowiło dla mnie większego problemu. Jedyny problem, to nadal doskwierający ból żeber. Mimo niepełnej dyspozycji, sobota i niedziela aktywnie – sobota 35k, niedziela 20k.
Poniedziałkowy ranek, już w nadmorskich klimatach trening 10×1/1’, a popołudniu 17k Easy Run w tempie 4:23/ km. W czwartek Hill Workout, czyli biegiem na Wieżycę – najwyższe wzgórze pasma morenowych Wzgórz Szymbarskich o wysokości 328,7 m n.p.m, położone w woj. pomorskim, w powiecie kartuskim, w gminie Stężyca. W ostatni dzień miesiąca zafundowałem sobie Tempo Run 10k + 4x500m p.2’, z którego jestem bardzo zadowolony. Noga podawała aż miło. 10k – 33:53 – śr. 3:23/km 500m – 1:30; 1:29; 1:27; 1:26. To był naprawdę udany miesiąc. Cieszę się, że spędziłem trochę czasu w górach i miałem solidne przygotowanie „na wysokościach”, sporo godzin treningów w tlenie, co przełożyło się na poprawę mojej wydolności. Zaczynam lipiec z optymizmem i obiecuję sobie teraz troszkę poluzować.
Majowe Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich na długim dystansie, w których miałem zaplanowany udział nadchodziły wielkimi krokami. Im bliżej zawodów, tym lżejszą miałem nogę, co mnie bardzo cieszyło. Dzięki temu wiedziałem, że ciężka praca od początku roku nie poszła na marne, a z tak przepracowanych miesięcy sam jestem z siebie dumny.
Jeśli chodzi o nastawienie to jest ono bardzo ważne jeśli chodzi o sport. Oczywiście, że istnieją ograniczenia, ale głównie w naszej głowie. Z doświadczenia wiem, że nastawienie to składowa sukcesu. 15 maja odbyły się Mistrzostwach Polski w Biegach Górskich na długim dystansie, na których zająłem 3 miejsce. Fantastyczne uczucie zostać brązowym medalistą MP, ale nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że czuję delikatny niedosyt i mam ochotę na więcej.
Jednak nie sam start w MP sprawił, że zaliczam maj do jednego z najbardziej udanych miesięcy ostatnich 2 lat. Powodów jest znacznie więcej. W maju stworzyłem pewien schemat. Złapałem powtarzalność, a w moim przypadku to wielki sukces. Już po Mistrzostwach wiedziałem, że będę trenować jeszcze mocniej.
Wstawałem wypoczęty, byłem w stanie skupić się zarówno na treningach, pracy jak i życiu prywatnym. Biegałem coraz więcej i coraz szybciej. A i na przyjemności znalazł się czas.
W tym miesiącu zrobiłem łącznie 438 km biegania. Z dnia na dzień wszystko układało się coraz lepiej. W międzyczasie dostałem propozycję wzięcia udziału w biegu, którego termin przypadał na połowę czerwca. Przez chwilę się zastanawiałem, ale podjąłem decyzję, że wystartuję i od tej pory ostro wziąłem się do pracy. Przygotowując się do kolejnego startu starannie utrzymywałem bilans 2 treningów dziennie.
Właściwie to tyle. A Wracając do konkretów… Z biegowego i niebiegowego punktu widzenia maj był bardzo optymistyczny, a co za tym idzie wchodzę w czerwiec, jak na „czarnego konia” przystało – z kopyta.
18 kwietnia – dzień, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Po pierwsze dlatego, że podczas Mistrzostw Polski w maratonie minima olimpijskie uzyskało aż 8 zawodników, po drugie zainspirowany wysokim poziomem polskich biegaczy postanowiłem zrobić sobie sprawdzian na 5 km. Zrobiłem życiówkę pokonując wyznaczoną trasę w 15:37. Pomyślałem, że od tej chwili wszystko jest w moich rękach.
Dla mnie rolowanie jest ważniejsze nawet od rozciągania. Robię to z automatu zupełnie, jak przy porannych rytuałach. Tym bardziej, że w kwietniu pobiegałem całkiem dobry kilometraż. Gdybym się nie rolował moje nogi, by mnie znienawidziły. Prócz standardowego rollera używam tzw. młota do masażu czyli Theragun Elite. Świetnie się sprawdza, kiedy nie mam dostępu do fizjoterapeuty lub masażysty. Regeneracja to bardzo ważny element cyklu treningowego i warto o tym pamiętać.
Podsumowując w kwietniu przebiegłem 561km. Standardowo kilka jednostek treningowych motorycznych oraz na rowerze. Niekiedy mówi się, że nie ma złej pogody, są słabe charaktery, ale czasem jest tak, że zwyczajnie mniej się chce… ja mam już na to własny sposób – nie myślę o treningach po prostu je robię – decyzja została podjęta.
O kwietniowej pogodzie chyba nie ma sensu mówić zbyt wiele, wrzucam kilka fotek, żeby zobrazować sinusoidę jaka panowała w tym miesiącu. Mam nadzieję, że maj przyniesie ocieplenie. Jeśli chodzi o sam trening, to jeszcze nie zdarzyło się, żebym jakiegoś nie ukończył lub musiał usiąść po ostatnim powtórzeniu. Oczywiście nie twierdzę, że nigdy mi się to nie przydarzy, bo zamierzam trenować jeszcze mocniej. Tak naprawdę jest bardzo cienka granica między świetną robotą, a lekką przesadą. Wie o tym ten, kto kiedyś mocno trenował lub teraz mocno trenuje.
Maj otwieram luźnym treningiem i wyjazdem w ukochane góry.
Wytwarzanie potu ma miejsce nie tylko podczas treningu, ale i po jego zakończeniu. O skutkach bardzo intensywnego wysiłku fizycznego muszą pamiętać wszyscy, nie tylko sportowcy trenujący wyczynowo, ale i ci, którzy uprawiają sport amatorsko. Nie wszyscy są świadomi, że substancji płynnych podawanych do przewodu pokarmowego nasz organizm nie przyswaja jednakowo. Jednym z mitów jest to, że kawa wypłukuje z organizmu składniki mineralne, wręcz odwrotnie.
Woda jest niezbędna do procesów metabolicznych, w wyniku których mamy energię do biegu. Informacje dotyczące nawadniania przed wysiłkiem są jednoznaczne. Według wytycznych największych ośrodków naukowych sportu optymalną ilością będzie około 500 ml płynów na 2 h przed treningiem i około 200 ml pół h przed rozpoczęciem. W nawodnieniu przed wysiłkiem rewelacyjnie sprawdzi się woda średnio – zmineralizowana.
Godzinny wysiłek fizyczny to około 1- 1,5 l potu. Oczywiście jeśli chodzi o bieg maratoński czy mecz piłki nożnej utrata płynów jest znacznie większa, bo około 3-4 l. Dlatego po zakończonym intensywnym treningu należy uzupełnić deficyt wody. Osoby uprawiające sport powinny spożywać napoje z optymalnym stężeniem węglowodanów. źródła węglowodanów i elektrolitów. Pomagają one utrzymać optymalny poziom glukozy we krwi. O tym, że odpowiednie nawodnienie organizmu jest nieodzownym elementem diety i treningu nie muszę chyba przekonywać, natomiast należy zadać sobie pytanie, jak pić? Zdecydowana większość nie umie pić – tak wiem, brzmi komicznie prawda? Ale taka jest prawda. Około 1 l płynów przypada na godzinę intensywnych ćwiczeń.
NAMEDSPORT HYDRAFIT Hipotonik w proszku zawierający kompleks witamin i minerałów.
O ile przed treningiem czy bezpośrednio po nim uzupełnienie płynów nie stanowi dla większości problemu, o tyle dostarczanie wody w jego trakcie jest gigantycznym wyzwaniem. Picie dużo, ale raz na jakiś czas jest podstawowym błędem popełnianym przez osoby uprawiające aktywność fizyczną. Wodę należy popijać cały czas. Już 2% odwodnienia może powoduje pogorszenie wydolności. Od razu odpowiem na pytanie: Dlaczego picie duszkiem dużej ilości wody nie jest dobrym pomysłem? A dlatego, że nadmiar wody trafia do pęcherza moczowego, a niewykorzystany do nawodnienia organizmu. Co ciekawe zbyt częste popijanie małymi łyczkami również nie jest optymalnym rozwiązaniem. Starajmy się to wypośrodkować i stworzyć swój indywidualny system nawadniania. Bez odpowiedniego nawodnienia nasz organizm nie jest w stanie generować mocy, co przekłada się na mniej efektywne treningi. Dlatego tak istotne jest, by wypijać odpowiednią ilość płynów. Woda pełni szereg funkcji w naszym organizmie, które podczas treningu są kluczowe, między innymi transportuje składniki odżywcze oraz tlen do komórek, rozrzedza krew i poprawia jej przepływ. Należy pamiętać, że testowanie własnego sposobu przyjmowania węglowodanów (tzw. trening jelita) oraz nawadniania się powinno odbywać się na treningu, a nie zawodach.
Na koniec skupię się na tym, jak zastąpić wodę, w przypadku gdy niekoniecznie za nią przepadamy? Polecam dodać do średnio zmineralizowanej wody plasterki cytryny, pomarańczy, grejpfruta, limonkę, miętę, lub skorzystać z mojego pomysłu. Dodać kilka plasterków świeżego ogórka – Smakuje mega i zawsze to coś innego. Koniecznie dajcie znać czy smakowała „Bednarkowa” woda ogórkowa.
A dla tych, którzy mimo wszystko nie są w stanie się przełamać i przekonać do picia wody dobrym rozwiązaniem będzie zielona i biała herbata, które zawierają przeciwutleniacze zwalczające wolne rodniki tlenowe, a te powstają głównie podczas intensywnego wysiłku fizycznego.
VITACTIVE SYRUP to koncentrat energetyczny zawierający 6 witamin, L-karnitynę, magnez oraz taurynę, ekstrakt z guarany i kofeinę.